Barum w Cieszynie
Rajd Cieszyńska Barbórka od wielu lat przyciąga najróżniejszych zawodników. Nie tylko tych znanych i utytułowanych, którzy nie chcą wyjść z prawy podczas długiej zimowej przerwy, ale także tych, którzy cenią sobie jego magię. Jednym z nich jest Jerzy Tomaszczyk, który mieszka w Cieszynie, a start w domowym rajdzie jest dla niego wręcz punktem honoru.
Jurek w „Cieszynce” startował już osiem razy, zarówno jako zawodnik, jak i kierowca samochodu funkcyjnego. Nadchodząca edycja będzie dla Tomaszczyka dziewiątym startem, gdyż ponownie zobaczymy go w „zerówce”, którą będzie historyczny Nissan Sunny GTi. Nim jednak do tego dojdzie zawodnik z Cieszyna zrobił sporo kilometrów i nie raz płacił tak zwane frycowe. – Po raz pierwszy startowałem w Rajdzie Cieszyńska Barbórka 11 lat temu za kierownicą Fiata 126p. Wtedy mimo trudnych warunków udało nam się wygrać markową klasę, a także zająć dziesiąte miejsce w generalce. Potem był start Peugeotem, który kompletnie nie wyszedł, a dalej kolejne występy zarówno jako zawodnik, jak i kierowca zerówki. Raz udało nam się wygrać, jednak niezależnie od tego co się działo, to zawsze było fajnie, mam dobre wspomnienia i cieszę się na każdą kolejną edycję rajdu – powiedział Tomaszczyk.
Zwycięzca Cieszyńskiej Barbórki z sezonu 2011 dodał również, że rajd jest jednym z najtrudniejszych i wymaga sporego doświadczenia. – Automobilklub Cieszyński zawsze przygotowuje trasę, która jest wyzwaniem dla kierowców. Nie da się tych tras porównać z żadnym innym rajdem w naszym kraju. Niektórzy mogą wspomnieć w tym momencie Wisłę lub Śląski jednak one korzystają czasem z tych samych odcinków, a jeśli nie, to przecież są rozrywane w tym samym regionie. Jeśli miałbym szukać imprezy zbliżonej charakterystyką do „Cieszynki” to bardziej u naszych południowych sąsiadów – czeskie rajdy Valasska lub Barum, są podobne do tego, co można spotkać w okolicach Cieszyna – kontynuuje Jurek.
Tomaszczyk dodaje również, że równie ważnym czynnikiem jest aura, która w listopadzie zdecydowanie nie rozpieszcza zawodników. – Sam nigdy nie startowałem tutaj na śniegu, jednak i tak nie było łatwo podczas pozostałych edycji. Typowo jesienna pogoda, a zwłaszcza temperatura robią swoje. Często pada, jest sporo błota i wielu zawodników ma problemu z utrzymaniem się w trasie. Ciężko jest też dogrzać opony i wielu kierowców kończyło poza drogą, gdyż gumy im nie przytrzymały. Sam pamiętam jak w sezonie 2011 przez całą noc myślałem jakie założyć opony. Ostatecznie pozostawiliśmy wariant wybrany dzień wcześniej, czyli cztery miękkie gumy oraz dwie twardsze. Dzięki temu na oesie Kubalonka oraz Dobka, na których były temperatury bliskie zeru, mogliśmy naciskać, a potem na jedną oś zakładaliśmy twardsze ogumienie przed trzecim oesem, na którym było cieplej, aby dalej móc jechać na limicie. Pamietam nawet, że wtedy ominęliśmy nieobowiązkowy park przedstartowy, aby nie pokazywać rywalom, jakie mamy opony. Taktyka chyba zadziałała, bo na mecie mieliśmy blisko minutę i 20 sekund przewagi nad kolejnym zawodnikiem – zdradza cieszynian.
Jurek dodał również, że tak trudny rajd jest bardzo cenny dla młodych kierowców, gdyż mogą oni sprawdzać swoje umiejętności na głębokiej wodzie. – Ten rajd jest bardzo wartościowy ze względu na poziom trudności. Jeśli ktoś tutaj debiutuje, to stoi przed nie lada wyzwaniem, żeby w ogóle pojawić się na mecie. „Cieszynka” słynie z tego, że wielu zawodników kończy poza drogą i potrzeba sporo doświadczenia, żeby dobrze sobie tutaj radzić. Jeżeli ambicje i chęć szybkiej jazdy biorą górę, to zazwyczaj kończy się to jak w moim przypadku, kiedy w sezonie 2008 rozbiłem samochód dwa razy na jednym oesie – podsumowuje Jurek.